Użytkownik:Amoniak/Czarnobyl. Jak to było/Rozdział 11

Z Czarnobyl Wiki
To jest nie tylko zatwierdzona wersja strony, ale również ostatnia jej wersja.
Skocz do: nawigacja, szukaj

Rozdział 11. Sąd.[edytuj | edytuj kod]

Sąd jak sąd. Standardowy, radziecki. Wyrok zapadł jeszcze przed rozpoczęciem. Już po dwóch obradach MWTS w czerwcu 1986 roku pod kierownictwem A.P. Aleksandrowa, gdzie członkami byli głównie ludzie z Ministerstwa Budowy Maszyn Średnich – pomysłodawcy reaktora, ogłoszono jednoznaczną wersję o winie personelu. Inne teorie, które jak widać były, odrzucono uważając za zbędne. Późniejszą decyzją Biura Politycznego teza MWTS uznana została za podstawową, uznając jednak usterki reaktora.

Trzeba być prawdziwym naiwniakiem, żeby po takiej decyzji Biura Politycznego, spodziewać się innego wyroku ze strony sądu. Dla naszego sądu ludowego (?) w 1987 roku sama decyzja Biura Politycznego była wystarczająca, żeby nawet za bezbożnika samego Jezusa Chrystusa uznać. A na człowieka zawsze coś znajdą. Byli poczytalni czy nie – to nie ma żadnego znaczenia. Takie cyniczne wyrażenie wyszło od NKWD i naszych samych, że tak to ujmę, organów ścigania. A fraza ta, to w żadnym wypadku popis elokwencji, a czysta prawda.

W tym miejscu warto wspomnieć, z jakiego paragrafu zostałem skazany. Zostałem skazany z artykułu 220 KK USSR za nieprawidłową eksploatacje urządzeń wysokiego ryzyka (dosł. „взрывоопасных” – czyli tyle co, skłonnych do zrywu, wybuchowy, etc. – przyp. tłum.). Elektrownie atomowe w ZSRR nie widnieją na liście urządzeń wysokiego ryzyka. Sądowa komisja techniczna, nie zważając na idee prawa nie działającego wstecz, uznała elektrownie atomową za potencjalne urządzenie wysokiego ryzyka, co dla sądu było wystarczające. Nie będzie się likwidowało tych niebezpiecznych urządzeń, tym bardziej elektrowni atomowych – będzie się ustalało prawo wbrew prawu. I do kogo się odwołać? Każdy sąd będzie uważał tak samo. Wszystko będzie w końcu wysokiego ryzyka, jeżeli nie zacznie się trzymać zasad bezpieczeństwa już w projektach.

Następnie, co oznacza, że coś jest potencjalnie wysokiego ryzyka? Oto niech radzieckie telewizory wybuchają zabijając kilkadziesiąt osób rocznie. Jak to sklasyfikować? Kto temu winny?

Twardym orzechem do zgryzienia byłby pozew do sądu za takie telewizory. Przecież nie oskarżono by o samozagładę telewidzów, będzie im się kazano siedzieć przed telewizorem w hełmie i żelaznej zbroi? Oskarżyć może przedsiębiorstwo? Państwowe? Czyli co – winne państwo? Radzieckie? Sąd czegoś takiego w żaden sposób nie uzna. Człowiek winny przed państwem – owszem. A jeśli inaczej, to nikt winny. Przez siedemdziesiąt lat nasze sądy zawsze stronnicze były. Tyle już lat toczy się dyskusja o niezawisłość sądów, o służbie prawu i tylko prawu. Wszyscy czekają precedensu, kiedy w sądzie po raz pierwszy winne będzie państwo, nie człowiek. Tylko wątpliwe jest, by do tego doszło w najbliższych latach. Dopóki nie wymrą mastodonty, wyhodowane na zakwasie Wyszynskiego i jemu podobnych, zmian nie będzie.

Kiedy byłem w więzieniu, moja żona chodziła po wszystkich osobach i organizacjach. Gdzież ona nie była! W swym globtroterstwie nawet do Przewodniczącego Sądu Najwyższego ZSRR Smolencewa dotarła. Taka oto odbyła się rozmowa:

– Czego Pani ode mnie oczekuje? Inni osądzali, a ja mam Pani męża zwalniać? Żebym ja był dobroczyńca?
– Oczywiście, że nie. Nie liczę na łaskę, liczę na sprawiedliwość. Teraz przecież jest wiadome, że to reaktor był niezdatny do eksploatacji. Mój mąż jest niewinny.
– Pani chcę, żebym ja posadził Aleksandrowa? Takiego starca?

Naturalnie można myśl ciągnąć dalej: Diatłow młodszy, niech więc posiedzi.

Tak sędzia Sądu Najwyższego w rozmowie z żoną skazanego uzasadnia wyrok. Jak gdyby w jakimś kręgu znajomych, przy herbatce, o osobie, do której ma się obojętne uczucia.

***

W moskiewskim szpitalu nr 6 spędziłem pół roku wypisując się 6 listopada 1986 roku. Bałem się wypisać ze szpitala, nie dlatego, że na ciele miałem nie chcące się goić rany, lecz dlatego, że te rany z niezrozumiałej przyczyny wypuszczały cały czas ropę. I nie wiadomo było jak to zastopować. Nawet lekarze. Jednak po wielu eksperymentalnych próbach się udało. Zazwyczaj Czarnobylan po wyjściu ze szpitala odsyłano na dwa, trzy tygodnie do sanatorium. Poprosiłem o to i ja, żeby w razie wypadku móc wrócić do szpitala. Odmówiono. Przyczynę zrozumiałem dopiero później. Jak się okazało, śledczy już wcześniej chcieli mnie zaaresztować.

Piątego listopada przyjechałem z żoną do Kijowa. Zapewne coś się w śledztwie zmieniło, albowiem dane mi było mieszkać tam aż miesiąc. To dobrze. W ciągu miesiąca nauczyłem się chadzać. Przejście dzielnicy zajmowało mi już tylko dziesięć minut.

I zatrzymano mnie. 4 grudnia, prawie na cztery lata, musiałem zmienić miejsce swojego zamieszkania. Nie ma co opisywać, wszystko już opisano. Swoje bezpośrednie wrażenia, które zapamiętałem, przedstawiają się tak:

  • Brak jakichkolwiek praw – jako podejrzany. Twój los jest w rękach śledczych, a po procesie – sędziego. Żadnych reguł. A to znosi się tym ciężej, że jeszcześ nie skazany, nikt cię jeszcze praw obywatelskim nie pozbawił. Tak naprawdę jesteś pozbawiony wszelkich praw, pozostaje ci tylko prosić. Po procesie lżej, i moralnie, i fizycznie. Zarys twoich obowiązków i, niewielkich, ale jednak, praw uwarunkowany jest wewnętrznym regulaminem zakładu. I nie jest się ograniczony czterema ścianami, jest „lokal”. Każdy barak w strefie jest dodatkowo ogrodzony – i to wyznacza „lokal”. Ja zawsze się cieszyłem jak dostrzegałem zielone liście, zwłaszcza na wiosnę. Sąd Czarnobylski rozpoczął się praktycznie w lipcu. Od, w zasadzie, roku, nawet natki nie widziałem. Już nie pamiętałem, były deszcze, drzewa umyte. Jakież szmaragdowe były liście na drzewach, ani jeden nie szeleścił. Chciałoby się pójść dotknąć, a tu ochrona. Krok w lewo, krok w prawo, wszystko uważane za ucieczkę… Nie cenimy wolności, a gdy ją stracimy, pozostaje płakać.
  • Podróże. Dla mnie to koszmar. Nie, nie przyszło mi jechać po trzydzieści osób w przedziale, ale i piętnaście to już dużo, tym bardziej, że wszyscy palą. Etapy całkiem niedługie: Połtawa – Kijów, Kijów – Połtawa. Fakt, lepiej nie myśleć o Kijowie.
  • Do Połtawy: wsadzają w Kijowie i wiozą. Ale nas do Sum, i do Charkowa. W Charkowie świetne poczekalnie – nawet metra kwadratowego dla człowieka nie było. Wszystkie trzy etapu mojej podróży zakończyły się chorobą.
  • I ostatnia rzecz. Bardzo źle znosiłem samą świadomość, że trafiłem do więzienia. Sam tego fakt. Jak widać, jestem bardzo staroświecki. W za czasów radzieckich ludzie oduczyli się wstydu za osąd. Łapano i rzucano za kraty z powodu i bez powodu. O zbożu i paragrafie 58. już nawet nie będę wspominał. Przytoczę pewien przykład: weteran wojny i pracy, którego własna chatka się rozsypała, otrzymał w zbudowanym kołchozie wielopokojowe mieszkanie. Jak zwykle, po budowniczych pozostał okropny bałagan. Doprowadził ten weteran działkę do porządku, poszedł, nabrał w kołchozie garść nasion koniczyny i zasiał działkę. Rozkradanie! Sąd. Na procesie weteran pokazał sędziom garść własnych orderów i medali. I kim on jest w oczach ludzi i swoich – przestępcą? A oto cytat z wyroku: „…dopuścił się kradzieży, nie w celu przywłaszczenia, a sprzedaży…”, „…sprzedał nieustalonym osobom 9 butelek wódki po 15 rubli, tym samym otrzymując 135 rubli bezprawnego dochodu.” Sąd nie wie komu sprzedał, ale sprzedał, po 15 rubli. I dochód jego 135 rubli, jakby wódkę w sklepie za darmo dostał. I do trzech lat pozbawienia wolności dodali jeszcze konfiskatę moskwicza, jako środek transportu użyty w zabraniu wódki ze sklepu. Samo państwo stworzyło wówczas idiotyzm i armię opricznikow napuściło na naród. No, ale odeszliśmy od tematu.
***

Zgodnie z zaświadczeniem lekarskim moje przesłuchania nie mogły trwać więcej iż 2 godziny. W rzeczywistości przesłuchiwano mnie przez 6-8 godzin dziennie. Lecz to nie była presja ze strony śledczych, ja sam chciałem szybko wszystko wyjaśnić. Dążyłem do sądu, a tu się wszystko ciągle odkładało. Grudzień, styczeń i luty minęły na przesłuchaniach i zapoznawaniu się z materiałami śledczymi oraz ich interpretacji, dlatego nie ciążył mi tak bardzo pobyt w areszcie śledczym. Jednak nadal tego nie rozumiałem. Przecież nie stanowiłem zagrożenia publicznego. Śledztwo zakończono, nie mogłem wpłynąć na zeznania świadków. Oni i bez tego w sądzie zmieniali zeznania, ponieważ przed lipcem 1987 roku wielu stało się jasne o niesłuszności oskarżania personelu. Świadkowie wiedzieli jakie czynności podjęto w modernizacji reaktorów, pomyśleli i wyciągnęli wnioski. Uczynione modernizacji nie pasowały do oficjalnej wersji przyczyn awarii. Teraz jestem przekonany, że trzymanie mnie pod kluczem do samego procesu było zbędne. Tak, na wolności mógłbym lepiej zrozumieć przyczyny awarii. Lecz to na szkodzie komu, prawdzie? W trakcie procesu zrozumiałem, że sędziom wcale o prawdę nie chodzi. Ona im zbędna. Sędzia E.K. Bryzie ogłosił, że pytania do komisji biegłych należy złożyć na piśmie. Przy słabej lampce napisałem 24 pytania. W większości dotyczyły one zgodności parametrów reaktora do wymogów PBJa i OPB. Nazajutrz sędzia, pewnie po konsultacji z ekspertami, uchylił wszystkie pytania bez podawania przyczyny. Dlaczego? A, bardzo prosty powód. Chociaż otwarty sąd odbywał się za zamkniętymi drzwiami, na sali znajdowali się ludzie znający zasady bezpieczeństwa, którym mogło stać się jasne, że reaktor im nie odpowiadał. Nie, to nie mogło wpłynąć na i tak odgórny wyrok, ale mogło narobić sporego zamieszania. Prościej powiedzieć, tak jak to zrobiły komisje, że takich dokumentów nie ma, że powinien, ale nie musi im odpowiadać reaktor.

Sądowa komisja techniczna na pytanie, czy reaktor mógł zostać dopuszczony do eksploatacji, odpowiada obszernie, jakież to w reaktorze znajdowały się mechanizmy ochronne. Jest tego sporo, na pierwszy rzut oka jest to przekonywujące. Reaktor RBMK-1000 – urządzenie skomplikowane, SUZ wieloelementowy, system kontroli rozwinięty. Opowiedzieć o tym wszystkim – będzie przekonywająco. Lecz problem leży gdzie indziej Dlaczego reaktor nie posiadał, wymaganego w PBJ, na przykład, względem parametru OZR – automatycznego AZ, ani sygnalizacji? A przy odchyleniu tego parametru reaktor wybuchał po uruchomieniu AZ automatycznie lub od przycisku. Tak to było 26 kwietnia 1986 roku.

Miał reaktor RBMK-1000 także to, czego żaden reaktor mieć nie powinien – dodatni szybki współczynnik reaktywności mocy, co powodowało dynamiczną niestabilność reaktora. Te fakty komisja przemilczała, a sąd, uchylając moje pytanie, sojuszniczył w tym.

Na pierwszej rozprawie zwróciłem uwagę na nieuzasadnione oskarżenie personelu o naruszenie Regulaminu w postaci blokowania AZ. Myślicie, że coś to dało? Nic. Sędzia podczas procesu dopytywał się, kto nakazał dezaktywować ochronę. I kiedy Elszin i inni świadkowie powiedzieli, że, ich zdaniem, zgodnie z zasadami panującymi w pracy, Akimow nie mógł sam wydać takiego rozkazu, sędzia wysnuł wniosek – rozkazał Diatłow – winny. Lecz, po pierwsze, od kiedy to opinia stała się dowodem? Po drugie, sędzia wiedział, że czy Diatłow kazał, czy sam Akimow – to nie jest naruszenie. I po trzecie. To wystarcza do oskarżenia Diatłowa, lecz dla tezy, że personel był obyty z żelazna dyscypliną – mało.

Jakiekolwiek zeznania na korzyść obrony były ignorowane. Zapewne były naciski ze strony prokurator, albo sędziego, albo w ogóle tandemem. Jedni wytrzymali (G.A. Dik, I.I. Kazaczkow), inni nie (Ju. Ju. Tregub). Sędzia – członek Sądu Najwyższego ZSRR, prokurator – kierownik zarządu Prokuratury ZSRR w sprawie nadzoru sądów, któż mógł ich kontrolować? Wydawać by się mogło, że pozytywna opinia Diku o Diatłowie coś wniesie. Lecz prokurator od razu go strofował, wręcz groził. I chyba nikomu się nie wydaje, że groźna wysoko postawionego prokuratora w generalskim mundurze to niewinny dowcip. No, prokurator – oskarżyciel, jego zawziętość można zrozumieć. Ale jak interpretować zachowanie sędziego? Fakt, A.F. Koni pisał, że prokurator musi używać i negatywnych, i pozytywnych materiałów. Lecz ten carski prawnik krótki żył za władzy radzieckiej i nie zdążył się przestawić. Oto ten radziecki przedstawiciel prawa, Ju.N. Szadrin, z dziesiątek zeznań wybiera jedno – W.I. Fazly, poddając wątpliwości moje kompetencje. Szadrin wykrzykiwał patetycznie, że mianowanie na to stanowisko Diatłowa było strategicznym (takiego słowa użył) błędem. Chociaż z tego zeznania można by wyciągnąć również pozytywne dla mnie fragmenty. W wypowiedzi są zeznania, że personel był poprawny, zdyscyplinowany. Dla mnie to komplement. Moje główne zadanie, to dobrać personel i go wyszkolić. Sam działań operatywnych nie wykonywałem i mogłem być jaki chcę.

Trzeba oddać honory kierownikowi grupy śledczej Ju.A. Potiemkinowi. Po prostu, miał wykonać pracę i on ja wykonał. Jak nie on, to ktoś inny by się zajął oskarżeniem. W owym to czasie w sądzie znalazły się materiały, w ogóle nieprzydatne oskarżeniu, mogli ich nie załączyć do sprawy. Dzięki tym dokumentom lepiej zorientowałem się w przyczynach katastrofy. I od stycznia 1987 roku moje poglądy pod tym względem się nie zmieniły i nic nowego z późniejszych sprawozdań się nie dowiedziałem. Wówczas interesowało mnie tylko, co spowodowało pierwszą fazę niekontrolowanego wzrostu mocy, wybuch. Druga eksplozja, późniejsza, niezbyt mnie interesowała i nie interesuje. To ważne dla uczonych, dla pracowników eksploatacji ważniejsze jest, jak nie dopuścić do tej pierwszej fazy. Dzięki uzyskanym z tego wiadomością zbudowałem model okoliczności awarii, który teraz zostaje uznany za słuszny przez większość niezależnych uczonych. Swoją drogą, jestem w 100% przekonany, że ten obraz także był znany twórcom reaktora – IAE i NIKIET, zaraz po eksplozji; gdyby oni byli choć trochę sumienniejsi, żadnych pięciu lat w więzieniu by nie było. Niech będą przeklęci koryfeusze energetyki atomowej: A.P. Aleksandrow jako naukowiec, A.G. Mieszkow jako administrator – gdyby nie oni, inni, może, nie odważyliby się tak kłamać.

Sprawozdania A.A. Jadrichinskiego, B.G. Dubowskiego i dokładny referat komisji Gostatomenergonadzoru nie wzbogacają mnie o dodatkową wiedzę, lecz ważne są z innego powodu: ja nie mówię – były więzień, ludzie mają z innymi interesy, nie z takimi – wyjaśnić prawdę. Czegóż można ode mnie oczekiwać? Muszę siebie bronić. Zawczasu od razu ze sceptycyzmem postrzegają moje słowa, nawet się nie wysilają zrozumieć. Wówczas i nic konkretniejszego powiedzieć nie potrafiłem. Skarg (więzień nie pisze listów, tylko skargi) z paki nikt nie czytał. Listów do gazet, czasopism nikt nie publikował. Pierwszą skargę napisałem do M.S. Gorbaczowa jako Generalnego Sekretarza. Oczywiście, nawet nie liczyłem na to, że będzie reakcja, lecz, że z CK skierują to do zastępcy Generalnego Prokuratora O.W. Soroki, który zatwierdzał mój akt oskarżenia, to zupełnie się nie spodziewałem. Lepiej tego by nikt nie wymyślił. To chyba nie wymaga komentarza.

W ogóle, z więzienia możesz pisać skarg ile dusza zapragnie, próśb bezskutecznych. Nie uznając siebie i personel winnych eksplozji pisałem, pisała i moja żona. Ona jednak w odróżnieniu ode mnie mogła też chodzić. W żadnym wypadku nie mogłem pogodzić się z wizją spędzenia reszty życia za kratkami. Za czyjeś grzechy. Przykłady przytaczane przez prasę dawały nadzieję. Wzorem był dyrektor sowchozu z Krasnodarskiego kraju. W ciągu trzech lat wraz z żoną napisali 375 skarg! W końcu znalazł się człowiek (trzeba sądzić, że czarna owca w strojnych ławach prokuratury), który przeanalizował sprawę i zainterweniował. To ileż ludzi musi zajmować się „sprawdzaniem” tym skarg. Odpowiedzi na wszystkie przychodziły adekwatne do treści. Jest ciężką kwestią – pisać, czy nie pisać. To zależy od wielu czynników.

Więzienie zmienia psychikę człowieka. Aż się nasuwa myśl: „Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy tu wchodzicie”. Czasem z lękiem sobie przypominam, że przeżyłem kilka dni uznając takie życie za coś życie normalne. Przestałem zwracać uwagę na tę nienormalność. Ten szlam całkiem może człowieka złamać, paraliżując inicjatywę działań prowadzących do oswobodzenia. Siadaj nawet 10 razy niewinny, nikt ze stróży prawa na ciebie nie spojrzy.

Przy czym, nigdy siebie nie obwiniałem za awarię. Dopóki nie zrozumiałem przyczyn eksplozji, nie osądzałem nikogo, tak mam w zwyczaju. A kiedy się rozpoznałem w sprawie – tym bardziej.

Ciągle pisali do mnie listy, oprócz żony, także krewni, znajomi, koledzy z roku. Stale byłem zbulwersowany. Więźniowi nic nie pasuje. Są listy, widzenia – źle, nie ma – jeszcze gorzej. Po spotkaniu z żoną opamiętałem się na kilka dni. Jakbym nie miał tych widzeń, to nie wiem, co bym zrobił. Jak dobrze, że mi ich nie zabroniono.

Pewna myśl, że człowiek urodzony jest, by żyć na wolności, nie dawała mi zasnąć. W końcu zrozumiałem, że moje skargi, gdzie bym ich nie pisał, skutku nie przyniosą. Tylko człowiek na wolności może coś zdziałać. Takim piechurem była moja żona. W jakich to ona instancjach nie była, do kogóż to ona nie chodziła. Nareszcie podziałało, zwolnili. Wiele osób się za mną wstawiało, lecz wymienię tylko jednego – świętej pamięci A.D. Sacharowa. Mam do niego głęboką wdzięczność.

Trzeba konstatować – posadzono by mnie w 1987 roku bez względu na to, jakiego mielibyśmy władcę. Lecz zwolniony mogłem zostać tylko przy M.S. Gorbaczowie. Przy innym władcy – wątpliwe. Jednak nie będę dziękować. Nie dlatego, że teraz modne jest ujadanie na władze, po prostu nie chcę być hipokrytą. Mam dziękować za to, że trzymano mnie cztery lata zamiast dziesięciu za nic? Jawna dwulicowość.

Lecz prokuratura i sąd nie dla wszystkich są tacy srodzy. Jeżeli tak mówią w postanowieniu prokuratury i analogicznie sądu:

„W sprawie osób sprawujących stanowiska urzędnicze w Czarnobylskiej AES i mieście Prypeci, odpowiedzialnych za organizację służby cywilnej, ochronę pracy i techniki bezpieczeństwa, a także względem osób urzędowych biorących udział w projekcie i konstruktorów organizacji, którzy nie przedsięwzięli środków w sprawie udoskonalenia SUZ i parametrów reaktora w reaktorze RBMK-1000, 11 grudnia 1986 roku, wytoczone są sprawy do oddzielnego rozpatrzenia.”

Proszę zwrócić uwagę na delikatność sformułowania – udoskonalenie obrony? Oj, już premii nie będzie. O co chodziło sądowi, w tym udoskonalaniu? Inaczej nie można było sformułować? Jakby napisać całą prawdę: oślepili zupełnie nieprzydatny reaktor i niepoddającą krytyce obronę, to za co by nas sądzić? Ot tak, wydali oświadczenie dla niepoznaki.

Sądu jak nie było tak i nie ma, i zapewne nie będzie. Nie można oskarżać konstruktorów za to, że nie udoskonalili reaktora. Nie można osądzać za „usterki”, „właściwości”. Oskarżyć można tylko za nieprzestrzeganie normatywnych dokumentów. Za każdym razem wszystkie komisje, włączając sądową komisje techniczną, prokuraturę i sędziów, skutecznie obchodzili. Nie przypadkiem sędzia uchylił moje pytania – w tym samym czasie zostały przyjęte, złagodzone przez adwokatów, pytania wszystkich innych oskarżonych. I komisja odpowiedziała na nie na piśmie. Tutaj ujawnia się wyraźnie rozumienie przez sędziego (o komisjach nie mówię) sedna sprawy. I takie samo wyraźne przeciwdziałanie wyjaśnienia jej.

Kiedy byłem kierownikiem sali, moim zastępcą był Tola Sitinkow. Na konferencje komitetu partyjnego, komitetu zawodowego, działu kadr zawsze chodził on, ja tego unikałem. Przychodzi Tola, klnie pod nosem – każą robić jakieś spisy. Pytam się: „A to co, nie postawiłeś się?” „Po co? Wszystko jedno, trzeba działać”.
„No to co? Chociaż dając upust. Następnym razem może pomyślą i nie będą dawać innym nic tak niepotrzebnego.”

W tym właśnie leży siła charaktery – sędzia musiał wybierać, czy zatkać mi usta, czy postawić komisję przed kwestiami typu „Jak reaktor odpowiadał wymaganiom PBJa?” A ściślej

  • przy odchyłach parametru OZR reaktor wybuchał. Zgodnie z p. 3.18 powinna występować sygnalizacja, awaryjna i zapobiegawcza. Jej nie było;
  • zgodnie z p. 3.3.21 przy odchyleniu tego samego parametru reaktor musi automatycznie się zatrzymywać. Czegoś takiego nie było;
  • zgodnie z p. 3.3.26. AZ powinna szybko i sprawnie zatrzymywać reakcję łańcuchową przy naciśnięciu przycisku. Zaś właśnie od naciśnięcia rozpoczęła się awaria.

Byłoby niezwykle trafne, gdyby po moich pytaniach zuchwały ekspert NIKIET W.I. Michan odpowiedział, że RBMK odpowiadał wymaganiom PBJa.

Lecz wtedy mój stan fizyczny absolutnie na to nie pozwalał, ledwie mówiłem, prawa strona głowy rozrywana była na części. Niejednokrotne prośby o dentystę pozostawały bez odzewu. Po obradach sądowych z pudła biegiem do izolatki (a jak!), żeby wziąć jakąkolwiek tabletkę.

Zorientowani ludzie pewnie się śmieją – ta, biegiem. Tylko spróbuj. No, dla mnie biegiem – to nie szybko. Po drugie, do izolatki razem z chorążym, znamy się już osiem miesięcy.

Tylko po zakończeniu procesu, kiedy przetransportowali mnie do kijowskiego więzienia Łukianowskiego, wezwał mnie naczelnik i spytał o prośby. Poprosiłem o skierowanie do dentysty. Zadzwoniono od razu i już godzinę później mogłem mówić, ból minął. Tylko ze stratą jednego zęba się obeszło.

W czwartek 27 września 1990 roku siedziałem w bibliotece i czytałem artykuł w czasopiśmie „Огонек” z powodu umiejscowionego tam wywiadu A.P. Aleksandrowa (i tak nie zamieszczono wolnych materiałów). Przyszedł Witia Czystiakow, radiotelegrafista i kinomechanik. Powiedział, że drogą radiową zawiadomiono o moich zwolnieniu. W piątek wywołał mnie naczelnik więzienia W.P. Chiżniak i powiedział to samo. Wtedy dopiero uwierzyłem. Oczywiście, na mocy wiadomości telefonicznej nikogo nie można zwolnić. Każdy więzień jest zidentyfikowany, zinwentaryzowany i ponumerowany. Zwolnienie można dokonać tylko wedle dokumentów. Naczelnik na ile mógł skrócił mój w więzieniu i zadzwonił po żonę.

Żeby nie zapeszyć, nie myślałem o niczym, zero myśli, nawet ubrań nie zbierałem. Jak to mówią: „nie jestem zabobonny, ale po co ryzykować”. Jedyne co zrobiłem, to hałdę. Sam myśl co chcesz, ale rytuału dotrzymaj. No, herbaty wystarczało, trochę jedzenia, papierosów. Tyle. Libacji, przepraszam, nie było. Ogólnie, przyszłym więźniom doradzam: trafiłeś do więzienia, trzymaj tamtejsze konwenanse. Nie przyjmuj zewnętrznie tylko, a wewnętrznie. Gra nie przejdzie. Więźniowie na standardowym reżimie myślą dosyć prymitywnie (na wzmocnionym i ciężkim – ludzie poważniejsi), lecz na swój sposób wyrafinowanie. Bądź po trzykroć niewinny – w więzieniu jesteś normalnym więźniem. Nikogo nie obchodzą twoje nieszczęścia. Każdemu się swój termin dłuży. Nie ujawniaj swej przewagi intelektualnej, nawet, jeśli cię o to nie podejrzewają. To pozwala uniknąć konfliktów i z więźniami, i z administracją.

W poniedziałek, jak zwykle, poszedłem na pocztę odebrać gazety i czasopisma. Spotkałem dentystę, Anatolija Daniłowicza, który pokazując stertę, powiedział: „Przynieśli twoje zwolnienie”. Jęknęło mi serce. Nie byłem w stanie nic już zrobić z tymi gazetami. Wrzuciłem do torby dokumenty, rozbawiacze i kilka książek. Zaraz wołają: „Spakować do wyjścia!”. Lecz ten wykrzyknik to nie pasuje ani do intonacji, ani do treści, chociaż słowa te same. Witia Czystakow poniósł plecak do wyjścia, a tam, gdy tylko wyszedłem, czekała żona i Sława Orłow. To już wolność!

Przebrałem się, pamiętam, że miałem koszulę z metką i czapkę o romantycznej nazwie „pidierka”. Trzy lata i dziesięć miesięcy wyjętych z życia. Zdrowie zabrali.